Czego NIENAWIDZĘ w Norwegii?


Na samym początku listopada miałam szczęście na wycieczka do Alesund w Norwegii. 
Przez 5 dni zwiedzałam tamtejsze wyspy i urodziwe miasteczka. 
Całymi dniami włóczyłam się miasteczkach, wchodziłam fiordy i podziwiałam naturę, która zapierała dech w piersiach. 

Jednak nie wszystko może być tak piękne jak zakładamy.
Jest kilka rzeczy, które potrafią skutecznie zniechęcić do wracania, nawet do tak pięknego, kraju jak Norwegia.

Za co nienawidzę Norwegii?


Słodycze

To była pierwsza rzecz jaką spróbowałam po wylądowaniu w Norwegii.
Słodycze zupełnie inne niż u nas, więc logiczne, że ciekawość wzięła górę i kupiłam wszystko na co mnie tylko było stać. Starałam się znaleźć najbardziej typowe i najtrudniej dostępne rzeczy u nas. 
Niestety po otwarciu wielu paczek bardzo, bardzo się rozczarowałam. 
Praktycznie każde cukierki, czekoladki, batony czy inne cuda zawierały w sobie lukrecje. 
Pałam ogromną nienawiścią do lukrecji, więc dla mnie to była istna tragedia! 
Była jedna rzecz, której najbardziej się bałam a jednocześnie byłam strasznie ciekawa, to karmelowy kozi ser. Myślę sobie.... ser... mleko... karmel.... nie może być tak źle. A jednak, przeliczyłam się. Nigdy nie jadłam nic tak dziwnego, obrzydliwego i zaskakującego jednocześnie. 
Rozpływa się nienaturalnie na języku, na  początku czuć jakby zepsuty ser (w moim odczucie) przez chwilę czuć zwykły kozi ser, i jak się już przełknie to dopiero wtedy czuć połączenie koziego sera z cukrem. 
Jak dla mnie jest to nie do przełknięcia, ale znam osoby, którym to naprawdę posmakowało i potrafią zjeść opakowanie na raz. 

Ceny

Ceny w Norwegii chyba każdy kojarzy. Wszystko kosztuje niewyobrażalne kwoty.
Ceny produktów codziennego użytku jak chleb, masło czy szynka kosztowały od 10 zł w górę (15 zł za niedobry chleb??!)
Coca Cola i napoje tego rodzaju od 20 zł w górę, przez co (lub dzięki czemu) odechciewa się pić.
Jedzenie na mieście natomiast przerosło wszystko. 
Za zwykłego burgera w przeciętnej restauracji musiałam zapłacić 150 zł! 
Jedzenie w najprostszej postaci w średnich knajpach kosztuje od 150 zł do 250 zł.
Za jedzenie wyższej jakości w prestiżowych restauracjach musimy się liczyć z wydatkiem od 500 zł do nawet 1000 zł. 

Brak języka angielskiego

Bądź co bądź, Norwegowie mówią świetnie w języku angielskim, ale nie chodzi tu o to. Chodzi dokładnie o reklamy, ulotki, plakaty czy informacje tylko w języku norweskim. 
Jakby nie przyszło im do głowy, że mogą tam też się pojawiać ludzie nie posługujący się ich ojczystym językiem. 
Stwarza to wiele problemów dla nietamtejszych w codziennych sytuacjach, przejazd autobusem, zwykłe kupowanie w sklepie czy pójście na jakąś wystawę. 
Nie mając pojęcia tak naprawdę co kupujemy czy kiedy jest dana wystawa, jest naprawdę trudno coś się dowiedzieć. 
Moim zdaniem język angielski (zwłaszcza w miejscach turystycznych) powinien być chociażby drobnym druczkiem napisany, czy jakaś treść skrócona, żebym wiedziała czy kupuje masło czy jogurt truskawkowy. 


To już wszystko. 
W następnym poście opiszę za co kocham Norwegię i DLACZEGO CHCĘ TAM MIESZKAĆ.
  

Teraz pokażę kilka zdjęć.





















You Might Also Like

2 komentarze

  1. Mimo wszystko z wielką chęcią odwiedziłabym Norwegię, jest niezwykła! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Norwegia inspiruje mnie od dłuższego czasu, chciałabym osobiście ją zwiedzić :)
    No cóż, takie ceny są trudne do zaakceptowania, zwłaszcza, że u nas podstawowe produkty są o wiele tańsze. Takie są właśnie uroki przeliczania :D
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń